Jakie miasto jest stolicą Nowej Zelandii? Auckland, Wellington a może Dundin? Pytanie jak się okazuje nie takie łatwe, bo pomimo, iż największym miastem na wyspach jest Auckland, to właśnie Wellington jest stolicą kraju. Pomyłki się zdarzają tym bardziej, że Welly, jak mówią mieszkańcy, w niczym nie przypomina stereotypowej stolicy z wielkimi biurowcami, korkami ulicznymi, hałasem i nowoczesnością. Wręcz przeciwnie, życie toczy się tu całkiem spokojnie, w godzinach szczytu bez problemu można przejechać przez miasto, a w samym centrum co weekend odbywa się targ wiejski. Może to położenie miasta (Wellington jest najdalej wysuniętą na południe stolicą naszego globu) wpływa na taką zrelaksowaną atmosferę?
Na początku naszej podróży po Nowej Zelandii stwierdziliśmy, że fajnie byłoby ją przemierzyć autostopem. Jak dotąd szło całkiem łatwo i w ten sposób przejechaliśmy całą północną wyspę. Niestety (a może i dobrze się stało) trafiliśmy w sam środek nowozelandzkiej zimy i martwego sezonu turystycznego. Ruch na drogach mały, pierwszy raz przytrafiło nam się czekać na samochód ponad godzinę! Ale czasami warto było czekać! Po drodze poznaliśmy świetnych ludzi, jednych trochę dziwnych (zachęcanie do wspólnej modlitwy podczas jazdy czy pytania o wiarę w Boga…) innych jeszcze bardziej zakręconych, ale wszystkich jak najbardziej pozytywnych. Oczywiście każdy nas przestrzegał jakoby nie ufać żadnemu „kiwi”, uważać do jakiego samochodu wsiadamy i że generalnie kiwi to źli i niebezpieczni ludzie są. My jednak nie możemy tych teorii potwierdzić. Owszem zdarzyło nam się podróżować siedząc obok strzelby czy innej broni palnej, ale na szczęście nie na turystów :). W Nowej Zelandii polowania na zwierzaki to popularna i legalna rozrywka, której kiwi oddają się w każdej wolnej chwili. Z tych naszych autostopowych podróży wynieśliśmy same pozytywne doświadczenia, przede wszystkim autostop tutaj to niezastąpione źródło informacji. Świetnymi informatorami są także miejscowi, więc by dowiedzieć się czegoś więcej o wellington skorzystaliśmy z Couchsurfingu i zatrzymaliśmy się na kilka dni w domu Bruca, który okazał się niesamowitą kopalnią informacji.
Pierwszą rzeczą jaką usłyszeliśmy i która powtarzała się przez cały nasz pobyt w mieście to fakt, iż chyba połowa nieruchomości i ziem należą do reżysera Władcy Pierścienia Petera Jacksona. Podobno wykupił najładniejsze domy dla aktorów, którzy mieszkali tu podczas kręcenia filmów. Oraz po prostu, jako inwestycja. Jak mówi sam Bruce, aktorzy mogli czuć się tu swobodnie, bez chmary paparazzi – nieraz widział ich w sklepie spożywczym czy siedział przy sąsiednim stoliku w restauracji z Gandalfem :).
Z naszym gospodarzem objechaliśmy całe miasto. Jak powiedział Bruce punktem obowiązkowym każdego turysty jest wizyta w muzeum Te Papa. I się nie mylił. Na zwiedzanie trzeba zarezerwować sobie przynajmniej dwie godziny, a dla ciekawskich proponuję zaplanować pobyt na pół dnia (serio! tu jest co robić!). Muzeum jest podzielone na pięć sekcji: Sztukę, Historię, Maorysi, Środowisko Naturalne oraz Pacyfik i każda jest świetna. Nam najbardziej podobał się dom, w którym można było przeżyć trzęsienie ziemi (tylko, że 50 razy słabsze niż te które nawiedziło Christchurch w 2010 roku), największy złapany kalmar na świecie (10 metrów długości i 495 kg wagi!!) oraz tradycyjny dom Maoryski.
Pojawił się także Polski akcent, w muzeum przedstawiona jest historia polskich dzieci (dzieci z Pahiatua), które podczas II Wojny Światowej trafiły z Armią Andresa do Iranu skąd statkiem zostały przewiezione do Nowej Zelandii. Większość z nich została tu już na zawsze.
Kolejnym miejscem, które polecił nam Bruce była kolejka wąskotorowa, która kończyła swój bieg przy ogrodach botanicznych. Niby to największa atrakcja miasta, ale zimą ani ogrody ani widoki ze wzgórza nie były powalające…
Za to kolejne miejsce to jak dla nas numer jeden w Wellington, a chodzi o malutką pracownię artystyczną zwaną Weta Caves. Weta to tajemnicze miejsce, w którym powstały rekwizyty, stroje czy inne części garderoby aktorów do takich filmów jak Władca Pierścienia, King Kong czy Przygody TinTina. Organizowane są tu spacery po pracowniach, gdzie można podpatrzeć jak powstają rekwizyty. Jednak sama wizyta w mini muzeum jest już fascynująca. Są tu Orkowie, Gandalf oraz Gollum, można także kupić złoty pierścień wyglądający identycznie jak ten z filmu – najdroższy widzieliśmy za ponad $500 (prawie 2000 zł). Miejsce niesamowite, nawet dla Ani, która nie jest największym fanem filmów fantasy. W tym małym pomieszczeniu spędziliśmy chyba godzinę oglądając wszystkie ekspozycje! Wniosek jeden – ludzie, którzy to tworzą mają najbardziej fascynującą pracę w Nowej Zelandii!
Przez cały nasz pobyt w Wellington towarzyszył nam wiatr. I to nie byle jaki – średnio wiało 100 km/godzinę i jak się dowiedzieliśmy to nic nowego. W mieście przez 210 dni w roku wieje z prędkością większą niż 60 km/godzinę. A my myśleliśmy, że jesienne wiatry w Gdańsku to jest moc 🙂
Wszystko co dobre szybko się kończy – żegnamy się z wyspą północną. Wsiadamy na prom, którym udajemy się w dalszą podróż. Ciekawe co przyniesie nam wyspa południowa…
1 comment
Pięknie mimo wiatru!